środa, 22 sierpnia 2012

III

Witam wszystkich po długiej przerwie. Przepraszam bardzo, że nie dawałam żadnych oznak życia, bowiem... miałam karę. (A także mały zastój twórczy, który niestety często mi się przydarza.) Tak czy siak, jest trójka. Krótka, ale jest. Nigdy nie daję rady wymyślić na dłuższą metę czegoś, co będzie miało więcej niż dwie strony. Poza tym zbliża się szkoła... Trzecia klasa. Jak mam ochotę iść do dobrego liceum, to chyba powinnam się trochę za siebie wziąć i podrasować swoje oceny. Czekają na mnie także nie małe wyzwania w tym roku szkolnym. Będę musiała pogodzić treningi z zajęciami dodatkowymi i w szkole i poza nią. Do tego wszystkiego dochodzą wiersze, które muszę napisać do tomiku, rysunki na okładki i do książek. Poza tym zostają jeszcze konkursy literackie, w których muszę wziąć udział by mieć 5 na koniec roku i większą ilość punktów. A ostatnio... Ostatnio to na prawdę się rozleniwiłam. Mam tyle wierszy do napisania, a nie mam żadnej weny, tak samo jeśli chodzi o rysunki. Nie rysuję na kartkach, bardziej na tablecie. Nie chcę niczego porzucać. Muszę wszystko to ze sobą pogodzić i zrobić 'listę rzeczy i postanowień na rok 2013'.
Ale się wygadałam, uh. :U Ale teraz kolej na rozdział trzeci.

Rozdział III

- Że co zrobiłaś?! - krzyknął oburzony Thor.
Sif wykrzywiła usta w grymasie. Może i nie była dumna ze swojego poprzedniego czynu, ale przynajmniej chociaż raz poczuła się wyższa od samego boga oszustwa. Nie wspomniała jednak władcy piorunów o wielu istotnych szczegółach, toteż zaraz po krzywej linii na jej ustach zagościł złośliwy uśmiech.
- Oh, mój drogi Thorze. A cóż takiego się stało, że tam poszłam?
- Niby nic szczególnego. Jednak wciąż zastanawia mnie fakt PO CO tam poszłaś. I jak cię wpuścili. - rzekł nieco zdezorientowany.
- Poszłam odwiedzić twego brata, a tak jeszcze, zanim wyrok ujrzy światło dzienne. Strażnicy dali mi małą ulgę... I pozwolili wejść na pięć minut rozmowy. - Usiadła na marmurowym fotelu, obitym miękkimi poduchami.
- Jestem ciekaw, czego ów rozmowa dotyczyła.
W głowie Thora kłębiło się mnóstwo pytań. Czy teraz jego przyjaciel mógł być wrogiem? Nikomu nie mógł ufać. Jego kompani śledzą go, obgadują za plecami i chodzą do jego brata, kiedy on o tym nie wie.
Chodził wzdłuż swej ogromnej komnaty z zamyśloną miną, kompletnie zapominając, że Sif także znajduje się w tym pokoju. Gdy ich spojrzenia się spotkały, tajemniczo pokręcił głową, obrócił się na pięcie i wyszedł.
Gość westchnął, gdy drzwi się zatrzasnęły. 

***
Wszechojciec właśnie przeglądał dokumenty, siedząc przy biurku w swoim gabinecie gdy jego starszy syn zakłócił spokój, który kłębił się w tym pokoju od co najmniej czterech godzin. Tak, mała przerwa mi się przyda. - Pomyślał i powitał syna z uśmiechem na twarzy.
- Ojcze. - rzekł Thor pochylając głowę przed królem Asgardu. - Wybacz, że ci przeszkadzam. - dodał po chwili.
- W porządku, synu. Co cię tu sprowadza? - Rzekł i wskazał władcy piorunów, krzesło po drugiej stronie blatu.
- Przyszedłem prosić cię o radę. - Mówiąc to, usiadł.
- Czyżby znów chodziło o twego brata?
- Nie do końca. Powiedz mi ojcze, kiedy nastąpi koronacja.
Odyn zpoważniaj. Mimo, iż wiedział, że z natury bóg piorunów jest porywczy i niecierpliwy, nie spodziewał się tego pytania. Nie teraz. Wszechojciec nie odpowiedział, toteż Thor mówił dalej:
- Widzisz, ojcze... Chodzi o to, że to ja chciałbym wydać wyrok ostateczny. - Powiedziawszy to, spuścił wzrok.
- Myślę, że zdajesz sobie sprawę z tego, iż jest to niemożliwe? - Spojrzał na swego syna, ten zaś wciąż nie podnosił głowy. - By zasiąść w radzie, jako najwyższy sędzia potrzeba nie tylko być królem, ale także sądzić mądrze i sprawiedliwie, brać pod uwagę to, co mówi poszczególna jednostka. Z każdej rozprawy trzeba wynosić wnioski. Potrzeba lat praktyki, Thorze. Czy mnie rozumiesz? Thor wciąż wbijał wzrok w podłogę. Liczył się ze zdaniem ojca, ale czy całego procesu nie można by jakoś przyspieszyć? A co jeśli każdy radny wyda karę śmierci? Czy Wszechojciec weźmie pod uwagę to, iż Loki jest jego synem? Jak przebiegnie cały proces? Co się stanie z jego bratem?
- Nie zamartwiaj się, mój drogi. Wyrok, który będę musiał ogłosić na pewno będzie trudny dla nas wszystkich. Ale pamiętaj, ja zawsze sądzę sprawiedliwie. Nie ważne czy jest to mój syn, czy inny więzień. Muszę brać pod uwagę każdy najmniejszy szczegół. Najmniejsze wykroczenie.
Widząc, że Thor nie podnosi spojrzenia z kafelek, Odyn rzekł:
- No to jak, mój synu. Masz ochotę na małe polowanko dziś wieczór? Tylko ty i ja. Ojciec i syn. - Wszechojciec uśmiechnął się krzepiąco i poklepał syna po ramieniu. Ten zaś, jakby ożył i na zawołanie rozweselił się. Polowanie zawsze poprawiało mu humor.

 *** 
Loki leżał na swym łożu i wlepiał wzrok w sufit. Po tak długim czasie gnicia w tej głupiej celi, we znaki
wreszcie wdawała mu się nuda. Monotonia ogarniała go ze wszystkich stron i najbardziej czego pragnął, to jakaś odmiana. A z tego przeklętego miejsca nie dało się przecież uciec! Wiązka magii na pewno by mu w tym pomogła, ale Odyn zabrał mu ją. Tak, odebrał mu jego jedyną najcenniejszą rzecz - moc magiczną. Loki nie wiedział co ma począć. Potrzebował zmian. Potrzebował miejsca. Wolności. Potrzebował... planu!
Wstał, przeszedł się po celi i położył się z powrotem na łóżko. Wystarczyło powtórzyć tę czynność jeszcze dwa razy, by pomysł sam nagle wpadł mu do głowy. Postanowił stać się bardziej rozmowny, gdy jego brat będzie miał zamiar nadal przychodzić tu codziennie. Skoro jest dla niego wszystkim, warto to wykorzystać. Malutkimi kroczkami zacznie realizować swój plan, a wystarczy tylko, że Thor mu w tym pomoże. Ha! Nawet zrobi to nieświadomie! Loki uśmiechnął się szyderczo pod swoją maską. Teraz już wcale nie będzie się nudzić...

***
 Podczas obiadu, Thor uciekał myślami do godziny dziewiętnastej, kiedy to wraz z ojcem poczuje świeżą woń lasu i wolności, która wyzwalała się w nim podczas polowań. Stukot kopyt koni, szelest koron drzew, świst wiatru w uszach, bębniące w ciele serce i uczucie silnego związania z naturą. Tak, to było to.
Westchnął i powrócił do żywych. Dźgał soczystą baraninę w sosie śliwkowym złotym widelcem z bogatymi ornamentami kwiatów i stwierdził, iż nie jest głodny. Odsunął się więc od stołu i pomaszerował na świeże powietrze. Po krótkiej chwili znalazł się na dziedzińcu, stojąc nad wielką przepaścią. Dziś gęsta mgła spowijała Asgard. Odsłaniała tylko najbliższe wysepki, na których stały budynki. Niedaleko dostrzegł wysoką więzienną wieżę, którą do połowy pochłaniała różowo-pomarańczowa mgła. Wyglądała jak piana, którą czasem kuchnia królewska serwowała na deser w pałacu. Wcale nie była taka smaczna, na jaką wyglądała. Była z lekka mdła i nazbyt słodka. Najczęściej podawano ją gdy był małym szkrabem. On jadł ją niechętnie, ale jego brat aż się nią zajadał. Musiała mu bardzo smakować. Tak czy siak, rozumiał, że praktycznie każde jego wspomnienie silnie było związane z Lokim. Bawił się z nim, walczył z nim, przyjaźnił się z nim. Dzielił z nim niemalże każdą wolną chwilę. Jemu poświęcał najwięcej czasu. On rozumiał go jak nikt inny. Ale kiedy, do cholery, Loki tak szybko dorósł, zaczął podejmować własne decyzje, oddalać się od niego, zagłębiać się w nieswoje sprawy i knuć niecne plany? Nie dostrzegł tego. To tak szybko się stało. Zbyt szybko, by powiedział Lokiemu by się opamiętał i zaprzestał złych czynów. Ale on sam nie był wtedy najlepszy. Nie potrafił odróżnić niebezpieczeństwa od dobrej zabawy. Był zbyt porywczy, by dostrzec, że jego brat także się zmienia.
Westchnął, spojrzał po raz ostatni na mglisty pudding i poszedł w kierunku sali treningowej, w której mógł poćwiczyć nieco do polowania, które miało rozpocząć się za dwie godziny.

niedziela, 22 lipca 2012

II

Hej, siedzę sobie w pokoju w Jarosławcu, przyjechałam tu na cztery, czy tam pięć dni. Dobrze, bo przynajmniej nie muszę siedzieć w domu. Miałam wenę (a właściwie brak konkretnej rzeczy do roboty) więc napisałam nowy, beznadziejny rozdział. Ale kiepski tu internet jest, rrany. :U Muszę siedzieć w przedpokoju, by złapać jakikolwiek zasięg. Jestem szczęśliwa bo 27 idę z Helv na Mroczny Rycerz Powstaje. Już nie mogę się doczekać. W Jarosławcu zaś kiszę się w pokoju z mamą i młodszą, upierdliwą lecz kochaną siostrą. Pogoda jak pogoda, dopisuje. Nawet ciepło. Na Aquapark tutaj jednak nie mam co liczyć, cóż. Sama nie wiem, czemu zgodziłam się tu przyjechać, bo mam 25 min drogi do morza, do Mielna. A tutaj też jest morze, więcej ośrodków wypoczynkowych, sanatoriów, takich innych dupereli, więcej straganów, morze, więcej ludzi, sztuczny stok narciarski, aquapark i morze. Już mam oko na parę rzeczy: znalazłam ciekawy sklep, w którym można zakupić: łuk, kołczan i strzały. Wyczaiłam też jakąś przydrożną budkę, a raczej automat, który posiada superhiperodlotowe breloki z The Avengers za pięć zeta, więc muszę je mieć (conajmniej trzy. Muszą dołączyć do mojej kolekcji przypinek). No i kolorowe lampiony, które puszczałam na konwencie w Białogardzie. Za to zdobyłam już fajną 'afrykańską' bransoletkę, więc jako tako jestem zaspokojona. Na razie.
Ale koniec mojego gadania, przedstawiam Wam

Rozdział II

     Loki obserwował jak księżyc rzuca długie, podłużne cienie przez cztery pręty umieszczone w jedynym, niewielkim oknie w swojej celi. Chciał być wolny za wszelką cenę, ale nikt nie mógł mu tego zapewnić. Kto w ogóle chciałby poświęcać dla niego swój cenny czas, kto chciałby sprawić mu przyjemność samą swą obecnością? Nie, on nie potrzebował niczyjego towarzystwa. Przynajmniej tak podpowiadała mu jego nieugięta duma. Na co mogą mnie skazać, jeśli nie na śmierć...? Uśmiechnął się. Był wyczerpany zarówno psychicznie jak i fizycznie, bo spędził w tej celi już ponad miesiąc. Był mocno ograniczony, a nigdy wcześniej się taki nie czuł. Pomieszczenie wyglądem niewiele różniło się od jego własnej komnaty, tyle, że było pięć razy mniejsze.
Wodził wzrokiem po fotelu, dywanie, małym stoliku, kilku krzesłach. Miał odzieloną drzwiami łazienkę, a także oszklony i zakratowany, kilkumetrowy balkon. Zapewniono mu nawet najlepsze posiłki: dokładnie takie, jakie podawano w dany dzień w pałacu jego ojca. Po ogrodach mógł przechadzać się jedynie w soboty, oczywiście pod baczną opieką straży, w kajdankach, przez które powstawały rany na nadgarstkach i piekły niemiłosiernie.
Wstał i usiadł ze skrzyżowanymi nogami na swoim prowizorycznym tarasie.
Na zewnątrz zdążyła się rozhulać potężna ulewa.


    Leżał na łóżku z zamkniętymi oczyma i wsłuchiwał się jak wiatr uderza o szyby, a deszcz stuka w okna. Dzisiejszej nocy w żaden sposób nie potrafił zasnąć. Co około pięć minut wstawał, by rozciągnąć kości i przejść się wzdłuż sypialni, a przez kolejne dziesięć siedział pod kołdrą w oczekiwaniu, że uda mu się zmrużyć oko chociaż na kilka godzin, toteż postanowił, że usiądzie i zacznie  słuchać odgłosów z zewnątrz. Zaczął wspominać o Jane, którą zostawił w Midgardzie, o tym, co teraz robi, co się z nią dzieje. Czy jest bezpieczna? Wciąż zadawał sobie to pytanie. Thor rozmyślając, nawet nie zauważył, kiedy znużył go tak długo oczekiwany sen.
                                                                       ***
    Zbudził go jakiś hałas, więc niechętnie podniósł się z łóżka i niemrawo przejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko było na swoim miejscu. Nawet te białe kwiaty z gęstymi płatkami, ostatnio przyniesione przez Thora stały w pstrokatym wazonie, który nigdy mu się nie podobał.
- Dlaczego mu je przynosisz?
- Jego pokój jest zbyt surowy. Powinien zostać jakoś... urozmaicony.
- To cela, palancie! Może wyglądać jak jego dawna komnata, ale jest okratowana i oszklona, do tego znajduje się w wysokiej wieży. Nie zapominaj o tym.
- Usłyszał w myślach.
Tak naprawdę Thor przynosił mu je tylko dlatego, bo w jego mniemaniu Loki je lubił, skoro przywiózł je tutaj aż ze świata ludzi. Prawdą jednak było, że zobaczył je chyba jako pierwsze pośród dymu i wszechobecnej szarości. Może... Może chciał po prostu by były one symbolem? Zapisanym biało na szarym? Sam nie wiedział. Nie pamiętał jakie uczucia wtedy nim targały.

Wstał, wyprostował się i przeszedł kilka kroków. Szybko narzucił na siebie swoje codzienne szaty. Wyszedł na balkon i spoglądał na szklące się od wody dachy pałaców znajdujących się w tym kompleksie. Czekał na nadchodzący świt, gdy znów usłyszał hałas. Czyżby to strażnicy stali za jego sprawą? W pośpiechu podszedł do drzwi i nadstawił uszu. Był zdziwiony tym, co usłyszał.
- Macie mnie natychmiast wpuścić!
- Powtarzałem już, że panienka nie może odwiedzać więźnia. - odparł sztywno strażnik.
- A czy ja już mówiłam, że mnie to nie obchodzi? Wpuszczajcie, albo pójdę po Thora, który przyłazi do niego niemal codziennie o różnych porach!
- Jeżeli chce pani dziś porozmawiać z więźniem, proszę zaczekać do południa, gdy nadejdzie pora spaceru. Wtedy mógłbym zagwarantować pani chwilę prywatności, sam na sam z więźniem. Jeżeli to konieczne.
- Niczego nie sugeruj. Po prostu mnie wpuść!
- Panienka sprawia dziś naprawdę niemałe problemy. Pobiła pani prawie strażnika, jeżeli stanie się to jeszcze raz, będę zmuszony eskortować panią prosto do pańskiej komnaty.
Sif, czego tu szukasz? Pewnie przyszłaś użalać się nad swoim żałosnym życiem i swą żałosną miłością do Thora, o którego tak bardzo się martwisz? 'Nie chcę byś sprowadził go na złą ścieżkę.' - zironizował ją w myślach.
- Pięć minut.
- Zgoda, wchodź.
Gdy Loki usłyszał dźwięk otwierających się zamków, odskoczył jak poparzony. W ułamku sekundy znalazł się na jednym z krzeseł, udając, że jest zajęty oglądaniem kwiatków. Kiedy weszła, nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem.
- Strażniku, maska. - Rzekła i strażnik strużką magii wijącą się wokoło jego dłoni zdjął czar z ust Lokiego.  - Drzwi. - Dokończyła stanowczo, a te zatrzasnęły się za nią z hukiem tak, że aż podskoczyła.
Nie widziała go odkąd przyprowadzono go zakutego w kajdany do Asgardu.
- Loki... Stary... druhu – zaczęła podejrzanie głośno. Parsknął śmiechem, jednak nie odezwał się słowem.
- Dobrze, dobrze. Daruję sobie... Ale teraz do rzeczy, nędzna żmijo – szepnęła ze zgrozą, plując mu w twarz i zaciskając dłoń na jego krtani. Zaśmiał się jeszcze głośniej, więc wzmocniła uścisk. Głowę zwróconą miał w stronę drzwi, a ona wwiercała w niego swoje ślepia.
- Dobrze wiem, co knujesz. Chcesz namłócić w głowie swojego brata, i sprawić by cię ochronił? - Rzekła, nieco bardziej stwierdzając, niż pytając.
Nie Sif, nie. On sam chce to zrobić. O nic go nie proszę, nic do niego nie mówię. Nawet na niego nie patrzę.

- Wciąż wierzysz w teorię, że darują ci życie, prawda? Ale powiem ci jedno, ja na pewno się za tobą nie wstawię. Zbyt wielu skrzywdziłeś, jesteś niczym. Podłym egoistą. Hipokrytą. Wszystkim co najgorsze. Nie jesteś wart...

Jestem niczym czy wszystkim? Zdecyduj się.
- ...Litości, życia i miłości Thora.

O tak, miłości Thora, zdecydowanie.

- Tak, jasne, nic nie mów. Nie musisz tego robić, wystarczy, że będziesz słuchać.

Słuchać? Czego? Twoich żałosnych wyznań?

Uśmiechnął się i spojrzał jej prosto w oczy. Widział w nich złość, nienawiść i gniew. A Sif nienawidziła jego wzroku. Zielonych, przepełnionych krzywdą oczu, które wciąż się śmiały, prawie w każdej sytuacji. Nie cierpiała, gdy się na nią patrzył, bo miała wrażenie, że od samego patrzenia może ją sparaliżować. Jak Bazyliszek. A on to kochał. Kochał gdy czuło się przy nim źle, gdy sprawiał ból, gdy sprawiał smutek, gdy wbijał nóż prosto w serce. Cieszył się ze wszystkiego co okrutne, i co obrzydliwe. Kochał czuć się silniejszy od innych.
- Nienawidzę cię za wszystko, co robiłeś – Łzy napłynęły jej do oczu, ale dała upust emocjom gdy wymierzyła mu siarczysty policzek. - Ty niczego nie jesteś wart. Niczego.
Usatysfakcjonowany, uśmiechnął się. Czekał na to. Wiedział, że w końcu to powie.
Sif rozluźniła ciasny uścisk, ale on nawet nie zwrócił uwagi na to, kiedy jego gardło wróciło do normalnego stanu.
- Piśnij chodź słówko strażnikowi, a wiedz, że zabiję cię własnymi rękoma i dopełnię losu, który powinien dopełnić się już dawno temu. - Puściła jego szyję i wyszła, pozostawiając go z Kamelią.

Do następnego,

sobota, 14 lipca 2012

Cześć. ; )

Hi everybody, I'm Swadelfari, Swad, Fari, Szpadel. Jak tam wolicie. :3 Chcę po pierwsze zaprezentować moje rozdziałowe opowiadanie... Tamtaradamm! Thorki. Wydaje mi się, że to pierwszy polski fanfic o tej zakochanej parce, ale tak mi się tylko wydaje, bo nie mogłam nic znaleźć. Od razu mówię, że definitywnie nie czytałam żadnych komiksów pt. 'Thor' (choć mam zamiar to zmienić), wydawanych przez Marvela, więc nijak mi nie wiadomo na temat tamtych wydarzeń. Po prostu uprzedzam, żeby nie było żadnych nieprzyjemności potem, i żeby, znając życie, nie pojawili się jacyś hejci. Akcja dzieje się po historii opowiedzianej w Thorze i w The Avengers. Powiedzmy, że to taka moja własna, yaoistyczna wersja Thora 2 :D Na razie może być nieco nudne, ale miejmy nadzieję, że jakoś to rozkręcę. Chcę doprowadzić do jakiegoś dobrego punktu kulminacyjnego, ale na razie życzę miłej lektury.

Rozdział I
Gdy pojmanego Lokiego sprowadzono z Midgardu, w Asgardzie zapanował chaos.Cała kraina bogów pełna była zamieszek i spisków. Jedni nie dowierzali drugim, a trzeci próbowali wzniecić bunt. Lokiego do Dnia Sądu zamknięto w areszcie, w wysokiej wieży. Nie miał on prawa głosu, toteż do jego ust przymocowano metalową maskę. Thor starał się odwiedzać go jak najczęściej, pomimo krzywd, jakie brat mu wyrządził, wciąż go kochał, wybaczał mu wszystko co robił, bo wiedział, że od zawsze czuł się w pewien sposób gorszy od boga piorunów, czuł się odmieńcem, jednak Loki nie chciał go widzieć. Prawie nic nie jadł i nie pił. Siedział pod ścianą lub chodził wte i wewte. Odyn, wciąż będąc jeszcze królem, bał się tego, co może sam ogłosić. Nie chciał stratować swego syna. Przygarniętego, lecz jednak syna, którego kochał tak samo mocno jak pierworodnego. Volstagg, Hogun, Fandral i Sif do końca nigdy nie przekonani o dwulicowości Lokiego, nie chcieli dowiadywać się o ciemnej stronie przyjaciela. Bogowi psoty nie w głowie była już jednak psota i władza, chciał po prostu bezbolesnej śmierci, chociaż poprzysiągł sobie, że nigdy się nie podda...
    Thor energicznym krokiem przemieszczał się w stronę wieży. Myślał o tym, że jego ojciec już niedługo ogłosi sąd, który mógłby przyczynić się do śmierci Lokiego. Mimo tego, iż nie chciał zaprzątać sobie tym głowy, obawy wciąż powracały.
Strażnik otworzył mu drzwi i za chwilę znalazł się w celi.
- Przynoszę ci złe wieści, bracie - rzekł - Do dnia sądu pozostało jedynie dziewięć dni - Loki prychnął na jego słowa, nie odwracał wzroku w stronę gościa. Jego głowa zwrócona była w lewo, tak by nie widział rozmówcy.
Thor podszedł do ignoranta, spojrzał na niego i za pomocą swej mocy zdjął z jego ust maskę.
- Wiem, że to wbrew prawu, ale chcę byś wreszcie coś powiedział. - Loki nawet nie łypnął na niego okiem. Od początku całej tej sytuacji, a może nawet i wcześniej siedział na swym łóżku. Jasnowłosy westchnąwszy, dłonią złapał za podbródek brata i zwrócił go w swoją stronę.
- Spójrz na mnie - szepnął łagodnie. Lokiemu ani się śniło spojrzeć na boga piorunów. Metalowa pokrywa znów znalazła się na jego ustach, a zanim zdążył się obejrzeć, Thora nie było już w jego celi. Chciał spojrzeć bratu prosto w oczy, ale nie miał odwagi tego zrobić.

- Wiedziałam, że tu przychodzisz. - rzekł głos i zza wnęki korytarza wyłoniła się Sif.
Thor nie odzywał się słowem i patrzył tylko w stronę przyjaciółki.
- Dla niego nie ma ratunku. Powiedz mi, co chcesz osiągnąć przez to, że wciąż tu przychodzisz?
Sif słysząc, że nadal nie odpowiada mówiła dalej:
- Na siłę pragniesz wyzbyć z niego namiastkę uczuć. Ale co z tego? On ich nie posiada...
- Pamiętaj, że ZAWSZE jest jakaś nadzieja. Na pewno coś w nim pozostało. Na pewno chce coś zmienić.
- To zwyrodniałe kłamstwa. Zrozum w końcu, Thorze, że Loki już dawno postradał zmysły, że nie ma żadnych uczuć. Pragnie tylko krwi niewinnych ludzi, zemsty i władzy, ot co.
- A co z Sigyn?
- Sigyn nie żyje. Zanim skończyliście pełnoletniość, zginęła. Nie pamiętasz już? Przecież od tamtej pory Loki zamknął się w sobie. I wiesz kogo obwiniał za to, że już jej nie ma? Że mu ją odebrano? Ciebie. Ciebie obwiniał..! Starałeś się ją w jak najmniejszym stopniu zastąpić, ale on nienawidził cię z całego serca!
- Skończ! Loki zawsze był inny, nigdy nie przyznawał się do tego, co czuje, ale to nie znaczy, że jest pozbawiony emocji!
- Prawda, nie prawda, niedługo ogłoszą Sąd. Być może dla Lokiego to zwyczajny koniec. - Sif zdenerwowana całą zaszłą sytuacją weszła do magnetycznej windy i wjechała na górę.
- Debil... - szepnął do siebie Thor i podążył za nią.
Zastał przyjaciółkę na dachu wieży, opartą rękoma o murowaną balustradę. Taras odkrywał okazały widok na Asgard. Złocone budynki wznosiły się wysoko ponad różowe niebo, niektóre wręcz wisiały w powietrzu, a inne wyglądały jakby zaraz miały osunąć się ze wzgórza i zatopić w błękitnych falach.
Chłodny powiew wiatru rozwiewał włosy i wpadał do oczu, Sif obserwowała lecące trelikany, które tworzyły klucz w kształcie litery V. Thor podszedł do balustrady i usiadł oparty o nią plecami. Błądził oczyma wyobraźni po dalekich łąkach gdzie raz na rok zakwitają pąki białych kamelii.
- Zobacz, bracie.
- Co to jest?
- To białe kamelie, rosną tylko tutaj.
- Naprawdę?
- Byłem w Midgardzie. Przyniosłem je ze sobą i posadziłem.
- W świecie ludzi? Przecież ci nie wolno..! Jak tam się dostałeś..?
- Cii. Istnieje wiele innych przejść takich jak Bifrost, o których nawet sam Wszechojciec nie wie.
- Jak tam jest?
- Inaczej niż tutaj. Są inne zwierzęta, inne budynki i inne rośliny. Ziemia jest brudna, a niebo szare. Miasto spowijała gęsta mgła. Wszędzie śmierdziało...
- Zabierzesz mnie tam kiedyś? Nigdy czegoś takiego nie widziałem...
- Może... Jak będziesz grzeczny.

Thor uśmiechnął się do siebie na wspomnienie o kameliach, ale wiedział, że gdy Loki tam był, trwała wojna. Kiedy jako wygnaniec był w Midgardzie i poznał Jane Foster, świat wyglądał zupełnie inaczej. Myślał o tym, że może widok krwawej wojny odcisnął na małym chłopcu tak wielkie piętno?
- Może i masz rację. - z rozmyślań wyrwała go Sif. - Mimo, że Loki namieszał tak wiele spraw, i z jego rąk zginęło tak wielu ludzi... Chyba nie zasługuje na taki... los.
- Masz na myśli śmierć? Loki od zawsze był poniżany, a ja byłem faworyzowany. Czuł się jak outsider.
- To takie ludzkie słowo. - Stwierdziła.
- Darcy mnie nauczyła.
- Rozkminiacie ziemski slang, biczyz? - Z windy wyszedł Fandral.
- Byłeś w Midgardzie zaledwie pół godziny, skąd to wziąłeś? - Sif zrobiła zdziwioną minę.
- Ahm... Z internetu.
- Ukradłeś iPada?
- Od razu ukradłem... Pożyczyłem. - Szermierz podszedł do obojga przyjaciół i zaraz włączył się w rozmowę.
W trójkę toczyli spór o to, która z bitew wspólnie wygranych była najtrudniejsza i najbardziej nieokiełznana.

 Czas mijał szybko, na różowym niebie zaczęły malować się pomarańczowe smugi, a czerwonawe słońce chowało się za bladoliliowe chmury. Głowę Thora wciąż zaprzątały myśli o niedalekiej przyszłości brata. Na jego twarz wstąpił smutek i jego towarzysze wiedzieli już jaki jest powód głębokiej goryczy.
- Posłuchaj nas, Thorze. Zapewniam cię, że niezależnie od tego, co się stanie, my zawsze będziemy cię wspierać i będziemy razem z tobą. - Fandral wziął sprawy w swoje ręce.
- Nigdzie się nie wybieramy. - Pocieszała Sif.
- Wiem... - Szepnął - Chodzi o to, że chciałbym, aby Loki się zmienił, żeby nie był taki oschły i nienawistny w stosunku do mnie. W stosunku do wszystkich. Chciałbym aby nie myślał, że jestem jego wrogiem. Że wszyscy chcą by był nieszczęśliwy. Ale on wciąż pragnie władzy.
- Co za dużo to niezdrowo. - Wszyscy troje zwrócili głowę w miejsce, skąd dochodził głos.
Volstagg w najlepsze siedział za rogiem metalowej bramki i śmiał się głośno.
- I kto to mówi, żarłoku. - Sif nie wydawała się zbytnio zadowolona.
- Wy wszyscy naprawdę mnie śledzicie! Brakuje tu tylko Hoguna! - krzyknął bóg piorunów.
- On też tu jest. - Zawtórował brodacz i zza jego okazałego brzucha wyłoniła się twarz skośnookiego.
Ale Thor nie mógł ukrywać swojego rozbawienia. Jego przyjaciele w końcu byli jego przyjaciółmi.
- Ale do rzeczy, kochani. Udowodnię wam, że nawet mój zwodniczy brat potrafi płakać. Może i jestem zbyt sentymentalny, ale chcę sprawić by Loki znów był taki jak dawniej...

Przepraszam za wszelkie błędy i powtórzenia, i za niespójności gramatyczne czy stylistyczne. ^^'' Zwykle wolę pisać w osobie pierwszej niż jako narrator. Więc, do następnego razu,